wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 18

Courtney
Czas do ślubu minął bardzo szybko. Vanni cały czas pomagała mi w przygotowaniach. Niesamowicie cieszyła się, że wybrałam ją na świadkową, ale jednocześnie było jej przykro, że nie zabiorę jej do nowego domu.
- Naprawdę musisz zamieszkać po ślubie z tym skośnookim? – spytała, układając mi włosy.
- Oh, Vanni… Przecież to będzie mój mąż. – odpowiedziałam. – Ale możesz nas często odwiedzać. – dodałam, choć powinnam jeszcze postawić przy tej wypowiedzi gwiazdkę ~ niezbyt często.
- Court jesteś kochana! – przytuliła mnie. Chyba na to liczyła.
- A jak tam twoje poszukiwanie pracy? – zapytałam.
- Praca? Mam już coś na oku. – powiedziała, ale po jej minie zorientowałam się, że kłamie. Ma coś na oku już od pięciu lat… - I gotowe. Zobacz jaka jesteś śliczna. – przysunęła bliżej lustro.
- Dziękuję. – uściskałam ją. Fryzura, makijaż, sukienka… Wszystko mi się bardzo podobało. Tylko czy jestem pewna, że chcę tego ślubu?

Ross
Zgodnie z obietnicą szykowałem się do występu na ślubie Courtney.
- Aaa proszę pana… - jeden z uczniów podbiegł do mnie. – A ta piosenka to będzie na wejście czy później? – wskazał na tekst.
- Po środku. Jak ksiądz będzie zbierał na tacę. – wyjaśniłem. – Chyba Ci się te teksty pomieszały. Poukładam je. – wziąłem od niego teczkę i zacząłem układać kartki w odpowiedniej kolejności.
- Oh, zdążyłyśmy! – matka jednej z uczennic zaparkowała tuż przy schodach kościoła.  – Wysiadaj Marie. – strofowała córkę. – Dzień dobry panie Lynch. Cóż za wspaniała pogoda na ślub. – zagadnęła. – Kiedy ja brałam ślub z ojcem Marie padał grad… Okropna pogoda. Ale tyle czasu już jesteśmy udanym małżeństwem.
- To się cieszę. – odezwałem się po chwili. – Oby panna Eaton była równie szczęśliwa. – dodałem. – Uwaga chórek! – krzyknąłem. – Wszyscy są? To proszę do kościoła. Zdążymy jeszcze zrobić próbę. – wszedłem do kościoła, a dzieci wciąż stały na dworze.
- E! Nie słyszeliście co pan Lynch do Was mówi!? – wrzasnął mój brat Riker, który specjalnie przyszedł, aby mi pomóc rozstawić mikrofony. Ku mojemu zdziwieniu cała grupa bez ociągania zjawiła się w środku. Rik to do prawdy ma zdolności pedagogiczne.

Ćwiczyliśmy piosenki, a pani Holker non stop poprawiała kołnierzyk przy sukience córki, rozpraszając przy tym pozostałych.
- Może już pani usiąść na dole? – zaproponowałem grzecznie.
- Ale tu jej tak trochę odstaje… - zaczęła się tłumaczyć. – Te szkolne stroje są totalnie do niczego.
- Nie było dyrektora stać na inne. – powiedziałem.
- To wcale dużo nie kosztuje, a znacznie lepiej by wyglądało. Jakby tu trochę podciąć, rękawy zrobić inne… - szczypała córkę jak manekina.
- Auć. Mamo. Pan Lynch ma rację. Idź już usiądź na dół. – szepnęła Marie.
Matka zdążyła ją jeszcze piętnaście razy przeczesać, cztery razy poprawić sukienkę i trzy razy pocałować, a następnie poszła. Biedna dziewczynka. Przy takiej mamie to ona szybko się nie usamodzielni. A mówi to dorosły facet, któremu siostra nadal gotuje obiadki, a brat przynosi do pracy kanapki.

2 komentarze:

  1. Króciutki ten rozdział i już tak szybko ślub.
    Moja Vanni ;) Jak ona sobie bez Court poradzi.
    Pozdrawiam i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń