Courtney
Czas do ślubu minął bardzo szybko. Vanni cały
czas pomagała mi w przygotowaniach. Niesamowicie cieszyła się, że wybrałam ją
na świadkową, ale jednocześnie było jej przykro, że nie zabiorę jej do nowego
domu.
- Naprawdę musisz zamieszkać po ślubie z tym
skośnookim? – spytała, układając mi włosy.
- Oh, Vanni… Przecież to będzie mój mąż. –
odpowiedziałam. – Ale możesz nas często odwiedzać. – dodałam, choć powinnam
jeszcze postawić przy tej wypowiedzi gwiazdkę ~ niezbyt często.
- Court jesteś kochana! – przytuliła mnie. Chyba
na to liczyła.
- A jak tam twoje poszukiwanie pracy? –
zapytałam.
- Praca? Mam już coś na oku. – powiedziała, ale
po jej minie zorientowałam się, że kłamie. Ma coś na oku już od pięciu lat… - I
gotowe. Zobacz jaka jesteś śliczna. – przysunęła bliżej lustro.
- Dziękuję. – uściskałam ją. Fryzura, makijaż,
sukienka… Wszystko mi się bardzo podobało. Tylko czy jestem pewna, że chcę tego
ślubu?
Ross
Zgodnie z obietnicą szykowałem się do występu na
ślubie Courtney.
- Aaa proszę pana… - jeden z uczniów podbiegł do
mnie. – A ta piosenka to będzie na wejście czy później? – wskazał na tekst.
- Po środku. Jak ksiądz będzie zbierał na tacę. –
wyjaśniłem. – Chyba Ci się te teksty pomieszały. Poukładam je. – wziąłem od
niego teczkę i zacząłem układać kartki w odpowiedniej kolejności.
- Oh, zdążyłyśmy! – matka jednej z uczennic
zaparkowała tuż przy schodach kościoła.
– Wysiadaj Marie. – strofowała córkę. – Dzień dobry panie Lynch. Cóż za
wspaniała pogoda na ślub. – zagadnęła. – Kiedy ja brałam ślub z ojcem Marie
padał grad… Okropna pogoda. Ale tyle czasu już jesteśmy udanym małżeństwem.
- To się cieszę. – odezwałem się po chwili. – Oby
panna Eaton była równie szczęśliwa. – dodałem. – Uwaga chórek! – krzyknąłem. –
Wszyscy są? To proszę do kościoła. Zdążymy jeszcze zrobić próbę. – wszedłem do
kościoła, a dzieci wciąż stały na dworze.
- E! Nie słyszeliście co pan Lynch do Was mówi!?
– wrzasnął mój brat Riker, który specjalnie przyszedł, aby mi pomóc rozstawić
mikrofony. Ku mojemu zdziwieniu cała grupa bez ociągania zjawiła się w środku.
Rik to do prawdy ma zdolności pedagogiczne.
Ćwiczyliśmy piosenki, a pani Holker non stop
poprawiała kołnierzyk przy sukience córki, rozpraszając przy tym pozostałych.
- Może już pani usiąść na dole? – zaproponowałem
grzecznie.
- Ale tu jej tak trochę odstaje… - zaczęła się
tłumaczyć. – Te szkolne stroje są totalnie do niczego.
- Nie było dyrektora stać na inne. –
powiedziałem.
- To wcale dużo nie kosztuje, a znacznie lepiej
by wyglądało. Jakby tu trochę podciąć, rękawy zrobić inne… - szczypała córkę
jak manekina.
- Auć. Mamo. Pan Lynch ma rację. Idź już usiądź
na dół. – szepnęła Marie.
Matka zdążyła ją jeszcze piętnaście razy
przeczesać, cztery razy poprawić sukienkę i trzy razy pocałować, a następnie
poszła. Biedna dziewczynka. Przy takiej mamie to ona szybko się nie
usamodzielni. A mówi to dorosły facet, któremu siostra nadal gotuje obiadki, a
brat przynosi do pracy kanapki.
Króciutki ten rozdział i już tak szybko ślub.
OdpowiedzUsuńMoja Vanni ;) Jak ona sobie bez Court poradzi.
Pozdrawiam i czekam na next!
Cudowny 😄
OdpowiedzUsuń