wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 11

Courtney
Po tych wszystkich atrakcjach, które zapewnił mi Ross, postanowiłam nie czekać z zemstą zbyt długo. Weszłam do jego domku. Spał słodko, aż żal by było go obudzić. Mamrotał coś przez sen. Wtedy wpadłam na pomysł. Chwyciłam narożnik materaca, na którym leżał i pociągnęłam, aż na zewnątrz. Domki były niedaleko jeziora. Wyobraziłam sobie minę Lyncha, gdy obudziłby się na środku zbiornika wodnego. Ciekawe czy wtedy też byłoby mu do śmiechu. Choć było to trudne, jakoś dopchałam materac na brzeg wody i spojrzałam jak Ross coraz bardziej od niego odpływa.
- Bon vouayage! – krzyknęłam i wróciłam do pilnowania grupy.

Ross
Usłyszałem krakanie ptaków, a moje oczy prześwietlił blask słońca. Przeciągnąłem się i zauważyłem, że coś jest nie tak. Nade mną było niebo, a pode mną… Woda? Usiadłem na materacu, który teraz był już raczej pontonem. Zastanawiałem się kto mógł mi wykręcić taki numer. Przy użyciu rąk próbowałem dopłynąć do brzegu. Jak ja tylko dorwę tego kto sobie ze mnie zażartował…

Stephen
Kiedy wszedłem do stołówki Courtney i uczniowie już tam byli.
- Dzień dobry. Smacznego. – powiedziałem wszystkim i usiadłem obok córki.
Nigdzie nie zauważyłem tej dowcipnej mordy Lyncha.
- Gdzie jest Ross? – spytałem Court.
- Chyba zaspał. – oznajmiła z rozbawioną miną i ugryzła kanapkę.
- Cóż za nieodpowiedzialność. – szepnąłem. – Za moich czasów to było niedopuszczalne, by zostawić grupę bez opieki.
- Przecież my jesteśmy. – rzuciła z pełną buzią.
Nadal nie rozumiem co ją tak bawiło. Przecież to poważne naruszenie regulaminu.
- Pójdę go zbudzić. – dodałem i po zjedzeniu śniadania, niezwłocznie ruszyłem do domku Lyncha. – Ross! Otwórz! – stukałem, ale nikt nie otwierał. A jeśli coś mu się stało?
Courtney ubrała swoje przeciwsłoneczne okulary i rozsiadła się przed domkiem. Dzieci w tym czasie grały w piłkę.
- Lynch chyba mocno śpi. – powiedziałem, siadając obok niej. – Myślisz, że coś mu się stało?
- A może uciekł, bo przestraszył się grupy? – zaśmiała się.
- Courtney, to poważna sprawa. – zestrofowałem ją. – Pójdę po zapasowy klucz do jego domku. – wstałem.
- Nie ma takiej potrzeby. Tam go nie ma. – odparła. – Wysłałam pana Lyncha w długi rejs…
- O czym Ty mówisz? – zapytałem.
- Ross i jego materacyk popłynęli sobie na środek jeziora… - wskazała odpowiedni kierunek.
- Wiesz co najlepszego narobiłaś!? A jeśli się utopił!?
- Tam nie jest głęboko. – powiedziała, smarując się kremem z filtrem.
Jednak miałem rację. Ci dzisiejsi nauczyciele mają chyba nie do końca w porządku z głowami. Czuję się jak gdybym był jedyną dorosłą osobą na tym biwaku.
- Pójdę zgłosić zaginięcie nauczyciela. – oznajmiłem.

---------------------------
Witajcie serdecznie!
U nas wakacje, a na blogu dopiero wrzesień - nieco sarkastyczne co nie?
Ogólnie to jeden z moich ulubionych rozdziałów, więc mam nadzieję, że Wam także się podoba.
Pozdrawiam i życzę udanego odpoczynku!

2 komentarze:

  1. Pewnie, że się podoba! Chyba ja go troszkę zainspirowałam ;)
    Widzę, że ten blog chyba się podoba czytelnikom. To dobrze ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra rozdział ^.^
    Dowcipna morda Lyncha - leżę XD
    Boże, kocham Courtney za to, co zrobiła XD
    Czekam na next :3
    Take care,
    Rebel Yell

    OdpowiedzUsuń