Ross
Dzień wyjazdu z klasą nadszedł bardzo szybko.
Ashton przejął zastępstwo za mnie w swoje wolne godziny i obiecał, że nie
zanudzi uczniów.
- Wszyscy wszystko zabrali? - spytał pan Eaton,
który przyjechał na dworzec kolejowy w klapkach basenowych.
- Taaaak! - klasa odpowiedziała chóralnie.
- Znacie już zasady. Mam nadzieję, że będziecie
ich przestrzegać, bo jak nie... - zaczęła Courtney.
- To wyciągnę stosowne konsekwencje. - przerwałem
jej i uśmiechnąłem się. - Proszę, zajmijcie miejsca. - oznajmiłem i zwróciłem
się do Courtney. - Nie strasz ich. To tylko pierwszaki.
- No okay. - odburknęła i wsiadła do pociągu.
- Zapowiada się długie pięć dni... - mruknąłem
pod nosem i zająłem miejsce obok Court.
Courtney
Podczas podróży pociągiem klasa Rossa była
wyjątkowo grzeczna. Grupka osób grała w karty, kilka innych osób słuchało
muzyki lub po prostu rozmawiało. A Lynch? Zasnął na moim ramieniu. Świetnie.
- Wszystko okay, Courtney? - spytał mój tata.
- Tak. Jest w porządku. - odpowiedziałam, choć
tak naprawdę było mi niedobrze z powodu choroby lokomocyjnej.
- To się cieszę. - odpowiedział i poszedł
sprawdzić co u uczniów.
Oparłam swoją głowę o głowę blondyna i zamknęłam
oczy. Liczyłam w myślach tylko po to, by odpędzić od siebie chęć zwymiotowania.
No co? Nie chcę się ośmieszyć przy uczniach i Rossie.
Ashton
Zgodziłem się zastąpić Rossa i to był błąd.
Pierwsza klasa, z którą miałem zajęcia była tak głośna, że tego nie zniosłem i
wyszedłem z sali trzaskając drzwiami.
Jak mnie wyleją, to nie będę miał kasy by
zapłacić Hemmingsowi czynszu. Jeśli nie zapłacę to mnie wyrzuci. Jak mnie
wyrzuci to najwyżej wproszę się do Rossa, bo to jego wina, że dostałem taką
klasę.
Wszedłem do pokoju nauczycielskiego i zaparzyłem
sobie herbatkę na uspokojenie. Ta praca
jest taka wykańczająca...
- A Ty nie masz zajęć? - rzucił ten stary gość,
który uczy geografii.
- Zastępstwo za Rossa, ale z tą klasą nie da się
wytrzymać pięciu minut, a co dopiero całej lekcji. To takie okropne bachory...
- odpowiedziałem i usiadłem z kubkiem gorącej herbaty.
- Uważaj co robisz. Jeden zrobił podobnie i już
tu nie pracuje.
- Phi... Tyle razy już zlekceważyłem dyrka, a on
nic. Chyba nie chce mieć do czynienia z Irwinem. - posłałem mu kpiący
uśmieszek. Jak ja nie cierpię takich wywyższających się ludzi...
Stephen
Dojechaliśmy na dworzec 'niedaleko' naszych
domków i opuściliśmy pociąg.
- Wszyscy są!? - spytała Courtney, a Ross i
zaczął liczyć uczniów.
- Tak. - odpowiedział po chwili. - Wiesz jak tam
dotrzeć?
- Chyba tak. - moja córka uśmiechnęła się. -
Wszyscy za mną! - zarządziła i ruszyła.
Ross szedł u jej boku i sprawdzał drogę na mapie,
ja pilnowałem grupy z tyłu. Szliśmy i szliśmy, a droga się wydłużała w
nieskończoność.
- Długo jeszcze? - spytał któryś z uczniów.
- Jakieś pięć minut... Góra. - rzucił Ross. Może
jest młody i niezbyt doświadczony jako nauczyciel, ale młodzież go lubi. To
chyba najważniejsze.
Ross
W końcu stanęliśmy pod domkami.
- Ja ich podzielę. - oznajmiła Courtney, a ja
podziękowałem jej spojrzeniem.
- Aaa!!! - jedna z uczennic podbiegła do mnie
przerażona.
- Co się stało? - spytałem ze spokojem.
- Oni straszyli mnie pająkiem... - powiedziała i
wskazała na grupkę roześmianych chłopaków.
- Zaraz z nimi porozmawiam. A Ty już się uspokój,
Marie. Pająki wcale nie są takie straszne. Ja kiedyś też się ich bałem, ale
jakoś pokonałem ten strach. Tobie też się uda. - odpowiedziałem jej z serdecznością.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i dołączyła do
koleżanek.
Courtney
Po krótkiej przerwie na zajęcie domków,
zebraliśmy się na placu i wybraliśmy do Tawerny na obiad. Były to dwa dania. Na
pierwsze: rosół, który smakował jak woda, na drugie: ziemniaki, klopsy i
surówka smakujące jak sprzed tygodnia. Siedziałam i skubałam swoją porcję, gdy
Ross szturchnął mnie pod stołem.
- Czy Ty zawsze tak mało jesz? - spytał i
spojrzał mi w oczy.
- Prawie zawsze. - odparłam i uśmiechnęłam się do
niego.
Blondyn odwrócił wzrok i wziął kawałek klopsa na
widelec. Gdy posmakował skrzywił się i odsunął od siebie talerz.
- Chyba zjem batona. - stwierdził i wyciągnął z
kieszeni dwa wafle. - Chcesz?
- Tak. - wyciągnęłam rękę po słodycz, ale Lynch
podniósł swoją rękę.
- A magiczne słowo? - seksownie poruszał brwiami.
- Poproszę. - powiedziałam na wpół pytająco.
- Tak lepiej. - otworzył batona i dał mi gryza.
- Awww... Pani Eaton i pan Lynch... - usłyszałam
za plecami uczniów. Po prostu świetnie. Od teraz będą myśleli, że między nami
coś jest.
I powiedz, że Ci nauczyciele nie istnieją w realu? ;)
OdpowiedzUsuńCourt taka wybredna. I jaki oni przykład dzieciom dają z tym batonem? ;)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na next:)
Wspaniały rozdział ^.^
OdpowiedzUsuńMyślałam, że Courtney zwymiotuje na Rossa XD
Boże, nawet dzieci uważają, że pani Eaton powinna być z panem Lynch <3 A dzieciaki nigdy się nie mylą!
Czekam na next :3
Pozdrawiam,
Inna
Cudowny rozdział :)
OdpowiedzUsuń