wtorek, 24 maja 2016

Rozdział 6

Ross
Dzień wyjazdu z klasą nadszedł bardzo szybko. Ashton przejął zastępstwo za mnie w swoje wolne godziny i obiecał, że nie zanudzi uczniów.
- Wszyscy wszystko zabrali? - spytał pan Eaton, który przyjechał na dworzec kolejowy w klapkach basenowych.
- Taaaak! - klasa odpowiedziała chóralnie.
- Znacie już zasady. Mam nadzieję, że będziecie ich przestrzegać, bo jak nie... - zaczęła Courtney.
- To wyciągnę stosowne konsekwencje. - przerwałem jej i uśmiechnąłem się. - Proszę, zajmijcie miejsca. - oznajmiłem i zwróciłem się do Courtney. - Nie strasz ich. To tylko pierwszaki.
- No okay. - odburknęła i wsiadła do pociągu.
- Zapowiada się długie pięć dni... - mruknąłem pod nosem i zająłem miejsce obok Court.

Courtney
Podczas podróży pociągiem klasa Rossa była wyjątkowo grzeczna. Grupka osób grała w karty, kilka innych osób słuchało muzyki lub po prostu rozmawiało. A Lynch? Zasnął na moim ramieniu. Świetnie.
- Wszystko okay, Courtney? - spytał mój tata.
- Tak. Jest w porządku. - odpowiedziałam, choć tak naprawdę było mi niedobrze z powodu choroby lokomocyjnej.
- To się cieszę. - odpowiedział i poszedł sprawdzić co u uczniów.
Oparłam swoją głowę o głowę blondyna i zamknęłam oczy. Liczyłam w myślach tylko po to, by odpędzić od siebie chęć zwymiotowania. No co? Nie chcę się ośmieszyć przy uczniach i Rossie.

Ashton
Zgodziłem się zastąpić Rossa i to był błąd. Pierwsza klasa, z którą miałem zajęcia była tak głośna, że tego nie zniosłem i wyszedłem z sali trzaskając drzwiami.
Jak mnie wyleją, to nie będę miał kasy by zapłacić Hemmingsowi czynszu. Jeśli nie zapłacę to mnie wyrzuci. Jak mnie wyrzuci to najwyżej wproszę się do Rossa, bo to jego wina, że dostałem taką klasę.
Wszedłem do pokoju nauczycielskiego i zaparzyłem sobie  herbatkę na uspokojenie. Ta praca jest taka wykańczająca...
- A Ty nie masz zajęć? - rzucił ten stary gość, który uczy geografii.
- Zastępstwo za Rossa, ale z tą klasą nie da się wytrzymać pięciu minut, a co dopiero całej lekcji. To takie okropne bachory... - odpowiedziałem i usiadłem z kubkiem gorącej herbaty.
- Uważaj co robisz. Jeden zrobił podobnie i już tu nie pracuje.
- Phi... Tyle razy już zlekceważyłem dyrka, a on nic. Chyba nie chce mieć do czynienia z Irwinem. - posłałem mu kpiący uśmieszek. Jak ja nie cierpię takich wywyższających się ludzi...

Stephen
Dojechaliśmy na dworzec 'niedaleko' naszych domków i opuściliśmy pociąg.
- Wszyscy są!? - spytała Courtney, a Ross i zaczął liczyć uczniów.
- Tak. - odpowiedział po chwili. - Wiesz jak tam dotrzeć?
- Chyba tak. - moja córka uśmiechnęła się. - Wszyscy za mną! - zarządziła i ruszyła.
Ross szedł u jej boku i sprawdzał drogę na mapie, ja pilnowałem grupy z tyłu. Szliśmy i szliśmy, a droga się wydłużała w nieskończoność.
- Długo jeszcze? - spytał któryś z uczniów.
- Jakieś pięć minut... Góra. - rzucił Ross. Może jest młody i niezbyt doświadczony jako nauczyciel, ale młodzież go lubi. To chyba najważniejsze.

Ross
W końcu stanęliśmy pod domkami.
- Ja ich podzielę. - oznajmiła Courtney, a ja podziękowałem jej spojrzeniem.
- Aaa!!! - jedna z uczennic podbiegła do mnie przerażona.
- Co się stało? - spytałem ze spokojem.
- Oni straszyli mnie pająkiem... - powiedziała i wskazała na grupkę roześmianych chłopaków.
- Zaraz z nimi porozmawiam. A Ty już się uspokój, Marie. Pająki wcale nie są takie straszne. Ja kiedyś też się ich bałem, ale jakoś pokonałem ten strach. Tobie też się uda. - odpowiedziałem jej z serdecznością.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i dołączyła do koleżanek.

Courtney
Po krótkiej przerwie na zajęcie domków, zebraliśmy się na placu i wybraliśmy do Tawerny na obiad. Były to dwa dania. Na pierwsze: rosół, który smakował jak woda, na drugie: ziemniaki, klopsy i surówka smakujące jak sprzed tygodnia. Siedziałam i skubałam swoją porcję, gdy Ross szturchnął mnie pod stołem.
- Czy Ty zawsze tak mało jesz? - spytał i spojrzał mi w oczy.
- Prawie zawsze. - odparłam i uśmiechnęłam się do niego.
Blondyn odwrócił wzrok i wziął kawałek klopsa na widelec. Gdy posmakował skrzywił się i odsunął od siebie talerz.
- Chyba zjem batona. - stwierdził i wyciągnął z kieszeni dwa wafle. - Chcesz?
- Tak. - wyciągnęłam rękę po słodycz, ale Lynch podniósł swoją rękę.
- A magiczne słowo? - seksownie poruszał brwiami.
- Poproszę. - powiedziałam na wpół pytająco.
- Tak lepiej. - otworzył batona i dał mi gryza.
- Awww... Pani Eaton i pan Lynch... - usłyszałam za plecami uczniów. Po prostu świetnie. Od teraz będą myśleli, że między nami coś jest.

3 komentarze:

  1. I powiedz, że Ci nauczyciele nie istnieją w realu? ;)
    Court taka wybredna. I jaki oni przykład dzieciom dają z tym batonem? ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział ^.^
    Myślałam, że Courtney zwymiotuje na Rossa XD
    Boże, nawet dzieci uważają, że pani Eaton powinna być z panem Lynch <3 A dzieciaki nigdy się nie mylą!
    Czekam na next :3
    Pozdrawiam,
    Inna

    OdpowiedzUsuń