wtorek, 31 maja 2016

Rozdział 7

Ross
Po obiedzie wybraliśmy się do lasu. Kazałem każdemu przynieść po jednej dużej gałęzi lub kilku mniejszych na ognisko.
- Podoba Ci się tu? - zagadnąłem Courtney, gdy wracaliśmy prostą drogą do domków.
- Tak. Jest spokojnie, otacza nas piękno natury... I co najważniejsze, klasa jest posłuszna. - odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc. - A Tobie?
- Też. W szczególności podoba mi się twoje towarzystwo. -  powiedziałem, na co Eaton się zarumieniła.
- Awww... Dzięki. - uśmiechnęła się. - Sprawdzę czy nikt się nie zgubił. - obróciła się i szybko policzyła uczniów.
Jeśli miałbym opisać ją jednym słowem, chyba miałbym dylemat na które się zdecydować. Court jest śliczna, mądra, zwinna i ma niesamowity sposób na ogarnięcie grupy. Wiem, że nie powinienem, ale się w niej zauroczyłem.

Courtney
Wróciliśmy na teren naszego ośrodka i złożyliśmy gałęzie w jednym miejscu. Tata Stephen wybrał się do sklepu po więcej chleba i ketchup, Ross zajął się przygotowaniem ogniska, a ja zajęłam się klasą. Wzięłam piłkę i zagrałam z nimi w siatkówkę. Miło widzieć jak się integrują.

Stephen
Około 20, gdy zaczęło się ściemniać, zebraliśmy się przy ognisku. Ross rozdał każdemu jego przydział jedzenia i metalowe widełki do pieczenia kiełbasek nad ogniskiem. Ja pokazałem jak poprawnie opieka się nad ogniskiem, a Courtney dbała o bezpieczeństwo.
Gdy wszyscy zjedli, Ross przyniósł swoją gitarę i zaczął grać. Każdy po kolei przyłączał się do śpiewania. Zrobiliśmy też konkurs talentów, a za nagrodę obiecaliśmy żelazko od dyrektora, by uczniowie mieli jak wyprasować koszulki na WF, bo ostatnio to zaniedbali.

Ross
Mimo iż było po 22 pozwoliłem panu Eaton zabrać klasę do Tawerny na dyskotekę powitalną. Sam postanowiłem dotrzymać towarzystwa Court.
- Zagrasz coś jeszcze? - spytała.
- Pewnie. - chwyciłem gitarę i zacząłem grać. - Utonąłem w twoich snach o la li u la la. Oczarował mnie twój blask o la li u la la. Twoje włosy muskał wiatr o la li u la la. Ty i ja ouuoo uoo... - zacząłem, a Courtney zawstydziła się.
Boże, jaka ona piękna jak się rumieni. Aż ma się ochotę ją pocałować.

Vanni
Courtney nie ma w domu i nie będzie przez najbliższe pięć dni, więc postanowiłam zaprosić Micheala i zrobić imprezkę. O godzinie 20 w salonie roiło się od osób, których w większości nie znałam, co i tak nie przeszkadzało mi w balowaniu. Tańczyłam z przystojnymi chłopakami, piłam dużo alkoholu i śpiewałam na cały dom ulubione piosenki. Wszystko było dobrze dopóki nie zadzwoniła Court. Odrzuciłam połączenie, bo nie chciałam się zdemaskować, ale Eaton nie dawała za wygraną. Wyłączyłam telefon i postanowiłam, że porozmawiam z nią jutro. Wróciłam do balowania w towarzystwie Mike'a.

--------------------
Witajcie serdecznie!
Dziś cały rozdział by Wiki R5er i z piosenką Disco Polo [a jakże inaczej ;)].
Pozdrowionka i do napisania <3
P.S. Zapraszam na mój nowy blog - "A little bit of love will change your life..." z The Heirs w roli głównej ;)

wtorek, 24 maja 2016

Rozdział 6

Ross
Dzień wyjazdu z klasą nadszedł bardzo szybko. Ashton przejął zastępstwo za mnie w swoje wolne godziny i obiecał, że nie zanudzi uczniów.
- Wszyscy wszystko zabrali? - spytał pan Eaton, który przyjechał na dworzec kolejowy w klapkach basenowych.
- Taaaak! - klasa odpowiedziała chóralnie.
- Znacie już zasady. Mam nadzieję, że będziecie ich przestrzegać, bo jak nie... - zaczęła Courtney.
- To wyciągnę stosowne konsekwencje. - przerwałem jej i uśmiechnąłem się. - Proszę, zajmijcie miejsca. - oznajmiłem i zwróciłem się do Courtney. - Nie strasz ich. To tylko pierwszaki.
- No okay. - odburknęła i wsiadła do pociągu.
- Zapowiada się długie pięć dni... - mruknąłem pod nosem i zająłem miejsce obok Court.

Courtney
Podczas podróży pociągiem klasa Rossa była wyjątkowo grzeczna. Grupka osób grała w karty, kilka innych osób słuchało muzyki lub po prostu rozmawiało. A Lynch? Zasnął na moim ramieniu. Świetnie.
- Wszystko okay, Courtney? - spytał mój tata.
- Tak. Jest w porządku. - odpowiedziałam, choć tak naprawdę było mi niedobrze z powodu choroby lokomocyjnej.
- To się cieszę. - odpowiedział i poszedł sprawdzić co u uczniów.
Oparłam swoją głowę o głowę blondyna i zamknęłam oczy. Liczyłam w myślach tylko po to, by odpędzić od siebie chęć zwymiotowania. No co? Nie chcę się ośmieszyć przy uczniach i Rossie.

Ashton
Zgodziłem się zastąpić Rossa i to był błąd. Pierwsza klasa, z którą miałem zajęcia była tak głośna, że tego nie zniosłem i wyszedłem z sali trzaskając drzwiami.
Jak mnie wyleją, to nie będę miał kasy by zapłacić Hemmingsowi czynszu. Jeśli nie zapłacę to mnie wyrzuci. Jak mnie wyrzuci to najwyżej wproszę się do Rossa, bo to jego wina, że dostałem taką klasę.
Wszedłem do pokoju nauczycielskiego i zaparzyłem sobie  herbatkę na uspokojenie. Ta praca jest taka wykańczająca...
- A Ty nie masz zajęć? - rzucił ten stary gość, który uczy geografii.
- Zastępstwo za Rossa, ale z tą klasą nie da się wytrzymać pięciu minut, a co dopiero całej lekcji. To takie okropne bachory... - odpowiedziałem i usiadłem z kubkiem gorącej herbaty.
- Uważaj co robisz. Jeden zrobił podobnie i już tu nie pracuje.
- Phi... Tyle razy już zlekceważyłem dyrka, a on nic. Chyba nie chce mieć do czynienia z Irwinem. - posłałem mu kpiący uśmieszek. Jak ja nie cierpię takich wywyższających się ludzi...

Stephen
Dojechaliśmy na dworzec 'niedaleko' naszych domków i opuściliśmy pociąg.
- Wszyscy są!? - spytała Courtney, a Ross i zaczął liczyć uczniów.
- Tak. - odpowiedział po chwili. - Wiesz jak tam dotrzeć?
- Chyba tak. - moja córka uśmiechnęła się. - Wszyscy za mną! - zarządziła i ruszyła.
Ross szedł u jej boku i sprawdzał drogę na mapie, ja pilnowałem grupy z tyłu. Szliśmy i szliśmy, a droga się wydłużała w nieskończoność.
- Długo jeszcze? - spytał któryś z uczniów.
- Jakieś pięć minut... Góra. - rzucił Ross. Może jest młody i niezbyt doświadczony jako nauczyciel, ale młodzież go lubi. To chyba najważniejsze.

Ross
W końcu stanęliśmy pod domkami.
- Ja ich podzielę. - oznajmiła Courtney, a ja podziękowałem jej spojrzeniem.
- Aaa!!! - jedna z uczennic podbiegła do mnie przerażona.
- Co się stało? - spytałem ze spokojem.
- Oni straszyli mnie pająkiem... - powiedziała i wskazała na grupkę roześmianych chłopaków.
- Zaraz z nimi porozmawiam. A Ty już się uspokój, Marie. Pająki wcale nie są takie straszne. Ja kiedyś też się ich bałem, ale jakoś pokonałem ten strach. Tobie też się uda. - odpowiedziałem jej z serdecznością.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i dołączyła do koleżanek.

Courtney
Po krótkiej przerwie na zajęcie domków, zebraliśmy się na placu i wybraliśmy do Tawerny na obiad. Były to dwa dania. Na pierwsze: rosół, który smakował jak woda, na drugie: ziemniaki, klopsy i surówka smakujące jak sprzed tygodnia. Siedziałam i skubałam swoją porcję, gdy Ross szturchnął mnie pod stołem.
- Czy Ty zawsze tak mało jesz? - spytał i spojrzał mi w oczy.
- Prawie zawsze. - odparłam i uśmiechnęłam się do niego.
Blondyn odwrócił wzrok i wziął kawałek klopsa na widelec. Gdy posmakował skrzywił się i odsunął od siebie talerz.
- Chyba zjem batona. - stwierdził i wyciągnął z kieszeni dwa wafle. - Chcesz?
- Tak. - wyciągnęłam rękę po słodycz, ale Lynch podniósł swoją rękę.
- A magiczne słowo? - seksownie poruszał brwiami.
- Poproszę. - powiedziałam na wpół pytająco.
- Tak lepiej. - otworzył batona i dał mi gryza.
- Awww... Pani Eaton i pan Lynch... - usłyszałam za plecami uczniów. Po prostu świetnie. Od teraz będą myśleli, że między nami coś jest.

wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 5

Ross
Było za dziesięć ósma. Siedziałem w pokoju nauczycielskim i dopijałem moją kawę, gdy wpadła wściekła Courtney.
- Wyobrażasz sobie... - zaczęła. - Okradli mnie! Mnie! Biedną nauczycielkę! - krzyknęła.
- Spokojnie. - chwyciłem ją za ramiona i usadziłem na krześle. - Powiedz mi, na spokojnie: co się stało?
- Moja współlokatorka Vanni wyciągnęła mnie wczoraj na imprezę. Trochę nabroiła i razem z innymi uczestnikami imprezy Luke ~ właściciel domu, wypchnął nas za drzwi. Vanni zaproponowała Ashtonowi, Calumowi, Michealowi i jakiemuś Johnowi nocleg. Rankiem okazało się, że Johna nie ma tak samo jak tostera, mikrofalówki i telewizora... - opowiadała.
- O tu jesteś! - krzyknął Ashton, który nagle pojawił się w pokoju nauczycielskim z... Psem na rękach! - Mike dzwonił i powiedział, że Cal urwał kurek od prysznica.
- Że co!? - zerwała się z miejsca. - Kolejny wydatek!?
- Woda się leje, a oni sobie nie radzą. - dodał Ash.
- I co ja mam teraz zrobić? - usiadła załamana.
- Mogę Ci pomóc. - zaproponowałem. - Podaj tylko adres i jadę.
- Przecież zaraz zaczynasz lekcje. - odparła.
- Ashton zastąpisz mnie? - spytałem patrząc na chłopaka.
- Jasne. I tak mam godzinę wolną. - Irwin uśmiechnął się.
- Więc jak będzie? - spojrzałem na Courtney.
- Jedź. Tu masz adres. - zapisała go na kawałku kartki i podała mi.

Savannah
Chłopaki zwiali jak tylko woda zaczęła się lać strumieniami. Starałam się coś na to zaradzić, ale nie starczało mi ścierek, misek i wiader. Woda zaczęła sięgać mi do kostek, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam wysokiego, eleganckiego blondyna.
- Ross. - wyciągnął do mnie rękę.
- Vanni. - uścisnęłam jego dłoń i uśmiechnęłam szeroko.
- Przyszedłem naprawić prysznic. Courtney wie. - powiedział i wszedł do domu.
- Łazienka jest tutaj. - pokazałam mu.
- Dzięki. - rzucił i zaczął zdejmować swoje ubrania. Trzeba przyznać, że jest seksowny.

Ashton
Wszedłem do klasy Rossa pięć minut po  dzwonku, trzymając na rękach mojego pupila.
- Dzień dobry! - powiedziałem głośno, żeby przekrzyczeć rozbawioną klasę. - Pan Lynch nie mógł dziś przyjść więc ja poprowadzę zajęcia... - wyjaśniłem. - To co dziś robimy? - spytałem grupę, bo sam nie miałem pomysłu.
- Śpiewajmy. -  odpowiedziała dziewczynka z pierwszej ławki.
- Zawsze na pierwszych zajęciach śpiewaliśmy z panią Dorothy. - dodała druga.
- Dobra. Pokażcie książki. - poprosiłem i wepchnąłem jakiemuś chłopcu do rąk Sosera. - Potrzymaj go.
- O jaki słodki! - zaczęła zachwycać się grupa. Są tak genialni, że dopiero po kolejnych pięciu minutach od mojego wejścia zauważyli, że przyszedłem z psem. Ciekawe po ilu minutach zauważyliby żyrafę.
Przejrzałem podręcznik i nie znalazłem w nim nic ciekawego. Same badziewiaste piosenki o nauczycielach, sałatce, grzeczności, kolędy i "Wkrótce wakacje". Zaśpiewanie tego ostatniego wydawało mi się całkiem niezłą opcją, gdyby nie to, że jest drugi września i brzmiałoby to odrobinie sarkastycznie.
- Okay. Nie widzę nic ciekawego. To może zrobimy biologię? - spytałem wywołując tym przykrą reakcję klasy. Trzydzieści  dwa gardła wykrzyknęły jednocześnie: Nie!. - Spokojnie. Nie musicie mieć podręczników. Dzisiejszy temat to... Budowa ssaków. - wymyśliłem na miejscu. Wziąłem od ucznia mojego psa i postawiłem go na biurku. - Soser będzie naszym modelem. - dodałem i zacząłem pokazywać na zwierzęciu charakterystyczne cechy gatunku. - Owłosione ciało, posiadanie czterech kończyn, zęby. - powiedziałem i rozszerzyłem pysk psa.
- Wrrr.... - mój przyjaciel wydał dźwięk niezadowolenia.
- To może już wystarczy pokazu. - zwróciłem się do grupy. - Czy macie jakieś pytania?
- A proszę pana, jak one się rozmnażają? - spytał jakiś grubaśny okularnik z ostatniej ławki.
- Eee... No... Normalnie... Musi być samiec i... Samica... No i one, wiesz... Ten tego... - zacząłem się motać.
- Kopulują! - krzyknął ktoś z innego rzędu.
- Tak. Właśnie tak to się fachowo nazywa. - oczyma dziękowałem temu uczniowi, że wybawił mnie od tej trudnej rozmowy. Zdecydowanie nie lubię tematów o rozmnażaniu.
- A proszę pana, na czym ta kopulacja polega? - grubasek nie dawał za wygraną.
- No wiesz... Samiec... - nie dokończyłem, gdyż zadzwonił dzwonek. - To do widzenia. Idźcie na przerwę. - oznajmiłem i  skierowałem się z Soserem do wyjścia.
- To było najlepsze zastępstwo świata! - wykrzyknął radośnie jeden z uczniów.
- Dziękuję. Dla mnie też. - odpowiedziałem i wróciłem do pokoju nauczycielskiego.

Courtney
Ross wrócił krótko przed dziewiątą. Miał mokre, rozczochrane włosy i koszulę rozpiętą na 3/4 długości.
- Wszystko już okay. Naprawiłem zawór. - oznajmił i uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję. - odwzajemniłam uśmiech i przytuliłam go. - Masz bardzo ładne perfumy.
- Serio Ci się podobają? - spytał. - Moja była ich nie cierpiała.
- Serio, serio. - poczochrałam jego włosy. - Radzę się ogarnąć nim pójdziesz na zajęcia. - dodałam, wzięłam dziennik i ruszyłam do wyjścia.
- Courtney. - zawołał za mną.
- O co chodzi?
- Pojedziesz jako opiekun na wycieczkę ze mną i moją klasą?
- Oczywiście.
- A Twój tata?
- Musisz sam się go spytać, ale myślę, że raczej się zgodzi.

Rydel
W domu Ross zjawił się dopiero o 15.
- Cześć siostra. Co na obiad? - ucałował mnie w policzek i usiadł przy stole.
- Hej Ross. Dziś polędwiczki w sosie własnym. - odparłam i nałożyłam danie na talerze. - Jak w pracy? - spytałam.
- Dobrze. Zaplanowałem pięciodniową wycieczkę z klasą.
- Gdzie?
- Nad jezioro.
- Fajnie. Zrobisz jakieś ładne zdjęcia dla Ella?
- Oczywiście. Wiem, że będzie chciał zrobić jakiż kolaż dla Was do salonu.
- Naprawdę? -  zatrzepotałam rzęsami. - A coś jeszcze planuje? - przysiadłam się do niego.
- Słyszałem, że ma zamiar przygotować garderobę na tym zaniedbanym strychu... Jakiś generalny remont, gdy wyśle Cię do SPA... - powiedział mi. No tak, jestem jego jedyną siostrą i nie mamy przed sobą tajemnic.

Ashton
Po pracy wróciłem do Hemmingsa. Nie był już zły, ale ostrzegł mnie na przyszłość. Żadnych imprez, panienek i zwłoki z czynszem. Jeśli złamię zasadę to obiecał, że wyrzuci mnie za drzwi i więcej nie przyjmie. Ciekawe tylko co na to Micheal?

wtorek, 10 maja 2016

Rozdział 4

Courtney
Vanni stała na środku salonu Sosików z radosną miną, jakby w ogóle nie wiedziała o co tyle zamieszania. Tymczasem Luke krzyczał na Michaela jak opętany.
- Po co ją tam zaprowadziłeś!? Tyle razy Ci powtarzałem!
- Wyluzuj bracie. My tylko chcieliśmy się zabawić. - powiedział jak zwykle roześmiany Clifford i łapiąc moją przyjaciółkę za pośladek, przyciągnął ją do siebie.
- Idiota! Trzymajcie mnie!!! - wrzasnął Hemmings.
- Uspokój się Luke i lepiej powiedz nam co tak właściwie się stało. - Ashton próbował uspokoić kumpla zanim na dobre rozpocznie się awantura.
- Co się stało!? Pytasz się co się stało!? Ten kretyn... - wskazał na brata. - Jeb**  się z nią...  - tym razem pokazał Vanni - w piwnicy. W mojej piwnicy!!! - nadal nie wiedziałam co złego było w tym, że dwoje ludzi uprawiało sobie seks na imprezie. Ludzie są pijani i często tak bywa. Chyba Luke nie jest jakimś świętoszkiem, żeby wierzył w czystość do ślubu i te sprawy.
- Wybacz Luke, ale nadal nie rozumiem o co tyle krzyku. - wtrąciłam się.
- Rozpuścili mi cały lód! Wiesz jak długo go składowałem!? Osiem lat! Czaisz? Osiem lat. Od małego marzyłem by mieć pingwina. Kiedy już było tak blisko... Kiedy miałem już odpowiednie miejsce dla niego... Oni wszystko zniszczyli. - rozpłakał się jak dziecko.
- Słuchaj, pingwin i tak nie nadaje się do życia w domu. - Ashton, jak na nauczyciela biologii przystało, podszedł do tematu naukowo. - To nie jest jego naturalne środowisko. Nie byłby szczęśliwy. - do Hemmingsa i tak to nie docierało.
- Jeśli tak bardzo chcesz zwierzątko to kupimy Ci chomika i będzie po sprawie. - wypaliła  Vanni. - Chomik jest mały, nie wymaga spacerów, specjalnych warunków, nie brudzi...
- Nie chcę żadnego chomika! Wynoście się stąd wszyscy. - Luke wypchnął całą naszą grupkę za drzwi, a po chwili wyrzucił też psa Irwina.
- No to super. Dzisiejszą noc spędzę na ulicy. - mruknął Ash i ruszył w kierunku najbliższego parku.
- Czekaj! My Was przenocujemy. - powiedziała entuzjastycznie Latimer, na co chłopcy chętnie się zgodzili.  Ten wieczór chyba nie mógł skończyć się gorzej.

Ashton
- Ash, Cal, Mike i Ty gościu, którego imienia nie znam będziecie spać tutaj. - Courtney wskazała na maty do jogi, leżące na środku pokoju. - Przyniosę tylko jakieś koce. - dodała.
- Przydała by się jeszcze szczoteczka do zębów. - powiedział Clifford, główny winowajca całej tej sytuacji, ale Court go zlekceważyła. I tak dużo dla nas zrobiła. Gdyby nie ona spalibyśmy na ulicy.
Zastanawiam się tylko kim jest ten nieznajomy gościu. Przyplątał się do nas kiedy zostaliśmy wyrzuceni z imprezy.
Wiem tylko, że ma na imię John. Przynajmniej tak się przedstawił. Może to jakiś znajomy Micheala. Mam nadzieję, że nie jest jakimś psychpopatą-mordercą i uda nam się jakoś przeżyć dzisiejszą noc.
Rozłożyliśmy się wygodnie. Calum, który cały dzień był dziwnie milczący,  przysunął swoją matę bliżej okna, rzucił wszystkim krótkie "dobranoc" w swoim języku i odwrócił się plecami. Court i Vanni poszły do swoich pokoi. Zmęczony przeżyciami całego dnia szybko zasnąłem.

Courtney
Wstałam dziś wcześniej niż zwykle i postanowiłam zrobić śniadanie dla naszych gości. Przecież nic nie jedli od wieczora.
- Hej Court. Pomóc Ci? - do kuchni wszedł rozczochrany Ashton.
- O, hej Ash. Chciałam zrobić Wam coś do jedzenia. Lubisz tosty z serem? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział, zajmując miejsce przy stole. - W ogóle dzięki, że nas przygarnęłaś. Pogadam dziś z Lukiem. Może się już uspokoił.
- Miejmy nadzieję. - dodałam i uśmiechnęłam się do niego serdecznie.
Dokładnie pamiętam dzień kiedy poznałam Irwina. Był pierwszą osobą, która odezwała się do mnie w nowej pracy. Od razu się polubiliśmy. Od tego czasu minęły już 3 lata, a ja zaczęłam traktować Ashtona jak młodszego, lekko nierozgarniętego braciszka, którego nigdy nie miałam. On chyba też darzy mnie braterskim uczuciem.
- Zawołaj resztę na śniadanie. - poprosiłam. - Zjemy i pojedziemy do pracy. - poinformowałam.
Ash przyprowadził do kuchni Cala, Micheala i Vanni.
- Johna już nie ma. - powiedział. - Pewnie wyszedł z samego rana.
- I nie pożegnał się? Od początku wydawał mi się jakiś dziwny. Właściwie kto to był? - spytała Vanni, ale nie uzyskała odpowiedzi.
- Myślałem, że Ty go znasz Mike. - stwierdził Ash.
- Nie mam pojęcia kto to był. Na takie imprezy przychodzi mnóstwo ludzi. - odpowiedział.
Chciałam włożyć grzanki do tostera, ale nie stał na swoim miejscu.
- Gdzie jest toster? - spojrzałam na Latimer, oczekując informacji.
- Przecież tu stał. - powiedziała. - Tak samo jak ta mikrofalówka, której nie ma... I telewizor...
Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.
- Zostałyśmy okradzione! - wrzasnęłam.
- A po za tym same wpuściłyście złodzieja do domu. - dodał sarkastycznie Clifford.

wtorek, 3 maja 2016

Rozdział 3

Courtney
Po zebraniu organizacyjnym wróciłam do domu. Moja współlokatorka Vanni leżała na kanapie. Rzuciłam 'cześć' i poszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu jogurtu naturalnego. Nie było go tam.
- Vanni, widziałaś może mój jogurt natural... - nie dokończyłam, bo zauważyłam jak Latimer właśnie bierze jego ostatni łyk. 'Fajnie. Będę musiała wypić ten okropny truskawkowy jogurt, który mój tata zostawił po ostatniej wizycie' pomyślałam i wróciłam do przeglądania zawartości naszej wręcz pustej lodówki.
- Idę dziś na imprę do Michaela. - oznajmiła moja znajoma, wchodząc do kuchni. - Idziesz ze mną? - spytała.
- No nie wiem... Mam sporo do przygotowania na jutro do pracy. - odparłam.
- Oj Courtney... Nie daj się prosić. - Vanni zrobiła najsmutniejszą minę świata. Pewnie myślała, że znów jej ulegnę. - Będą wszystkie Sosy... I wiele innych fajnych osób... - wyciągała mocne argumenty.
- Widzę, że nie odpuścisz. - zaśmiałam się. - O której tam idziesz?
- Impra jest o dwudziestej, ale wychodzę szybciej...
- Dobra. Pójdę. - podałam się. - Ale wracam do domu najpóźniej o drugiej.

Ashton
Wróciłem do domu z  nadzieją, że odeśpię tą dzisiejszą żenującą pobudkę. Niestety nie było mi to dane. Od wejścia zobaczyłem Michaela wieszającego imprezowe dekoracje.
- Hej Ash! Potrzymaj to! - krzyknął i wcisnął mi do rąk kolorową girlandę.
- Imprezka, co? - spytałem, mając jeszcze w pamięci ostatni raz kiedy Mike spalił prawie cały dom odpalając w nim petardę.
- Będzie z jakaś setka osób! - odparł,  jakby to było oczywiste.
- Setka? - oczyma wyobraźni zobaczyłem tabun ludzi przemieszczających się po naszym domu i nie dających mi spać.
- Ty też jesteś zaproszony. - odparł, ale to wcale nie poprawiło mi nastroju.
- Dzięki. - bąknąłem z grzeczności. Wcale nie miałem zamiaru spędzić tego wieczoru wśród irytujących znajomych Clifforda i całkiem obcych ludzi.
- Twoja kumpela Court też będzie. - rzucił, podwieszając przy suficie dyskotekową kulę. Ta wiadomość naprawdę mnie ucieszyła. Eaton to bardzo miła i inteligentna kobieta. Jednak ten wieczór nie zapowiada się tak źle. - No, i już gotowe. - klepnął się w tyłek i zeskoczył z drabiny.

Savannah
Po kilku godzinnej batalii Courtney zgodziła się pożyczyć mi swoje najnowsze szpilki.
- Tylko ich nie połam. - przypomniała przed wyjściem. Czasami Eaton zachowuje się jak moja matka. Nie wiem czy to wina pedagogicznego wykształcenia czy raczej tego, że wychowywał ją tylko ojciec, ale ta jej nadopiekuńczość i zrzędliwość bywają naprawdę irytujące. Sama nie wiem czemu z nią mieszkam. Może dlatego, że nie stać mnie na samodzielny pokój.
- Okay, okay. - odpowiedziałam, bujając się na czubkach tych eleganckich butów.
- Jak zniszczysz to odkupujesz! - powiedziała z powagą. - Kosztowały prawie 500$.
- 500$!? Chyba nie wyciągniesz tyle od biednej przyjaciółki? - pojechałam na litość.
- Oczywiście, że nie. - odparła łagodnie, a ja odetchnęłam z ulgą. - Przecież nie stać Cię nawet na wkładki do tych butów. - dodała po chwili,  ewidentnie chcąc podkreślić kto tu nas utrzymuje. - A jak tam Twoje rozmowy o pracę? - spytała.
- Oh, Courtney. Przecież wiesz, że nie ma pracy dla takich cudownych osób jak ja.
- Pytałaś w McDonaldzie? - wypaliła.
- No wiesz! - oburzyłam się. - Nie będę przecież smażyć frytek!
- No tak. Poczekajmy na ogłoszenie "Książę szuka żony." - zaśmiała się i wyszłyśmy z domu. Totalnie nie wiem co ją tak rozbawiło. Żona księcia to chyba całkiem dobra fucha.

Courtney
Co ta Vanni sobie wyobraża? Powinna wreszcie zabrać się do roboty. To jej lenistwo jest dobijające. Każda jej praca kończyła się właściwie zanim się zaczęła. Dziś postanowiłam jednak odpuścić sobie dalsze drążenie tematu kariery zawodowej Latimer i odrobinę się zabawić. Odgłosy imprezy u Michaela słychać było już parę przecznic wcześniej. Tłum ludzi rozpoczął zabawę już przed drzwiami.
- Super, że wpadłyście! Udanej zabawy! -  Clifford uściskał nas serdecznie na przywitanie.
- To jest Courtney. Opowiadałam Ci o niej. - oznajmiła chłopakowi Vanni.
- Miło Cię poznać Ney. - zdrobnił moje imię w sposób, którego nie lubię. - Czujcie się jak u siebie. - dodał. Weszłyśmy do środka. Kątem oka dostrzegłam Caluma przy stoliku z przekąskami.
- Cześć Misiaku! - uwiesiłam mu się na szyi, a on dał mi całusa. - A więc tak sobie mieszkasz... - zagadnęłam rozglądając się po pomieszczeniu. - Świetnie, że wreszcie mogę poznać Twoich znajomych.  - dodałam.
- Court!!! - Ashton wbiegł radośnie do salonu i ścisnął mnie jak kurczaka. Był jeszcze bardziej radosny i entuzjastyczny niż rano. Czasami się zastanawiam co on bierze. - Chcesz zobaczyć mojego pieska? - spytał.
- Chętnie. - odpowiedziałam. Mam nadzieję, że pod hasłem "piesek" nie kryją się żadne pedofilskie zamiary. Po Irwinie można się wszystkiego spodziewać. - Chodź z nami, Cal. - poprosiłam chłopaka, tak na wszelki wypadek.
Pokój Asha był mały, zagracony, ale to jedyne miejsce gdzie było w miarę cicho i można było zamienić parę słów. Pies ku mojemu zdziwieniu był żywy. Okazał się uroczym, niewielkim kundelkiem w typie Husky.
- Jaki jesteś uroczy! - wzięłam szczeniaczka na ręce i mówiłam do niego łagodnie. Wyobrażałam sobie, że jest dzieckiem. Moim i Caluma. Znamy się już przecież z Calem tak długo, że mógłby coś pomyśleć w tej kwestii. W kwestii dziecka oczywiście. Moje rozmyślenia przerwał nagle jakiś krzyk z parteru.
- Wynocha! Wyp*** stąd wszyscy!
- To Luke. Właściciel. - wyjaśnił Irwin. - Coś się chyba stało. Chodźmy to sprawdzić.
Zeszliśmy do salonu. Na środku pomieszczenia stała Vanni. Kto by przypuszczał, że moja współlokatorka właśnie sprowadziła jakieś kłopoty...

--------------------------
Witajcie serdecznie!
Jak pisałam ostatnio - byłam w Warszawie.
Wycieczka do stolicy była całkiem udana, nie wliczając tego, że ostatniego dnia nasiliły mi się objawy alergii i prawie straciłam głos.
A o to kilka zdjęć:







Pozdrowionka i do napisania <3