wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 14

Courtney
Noc minęła spokojnie. Dzieci były grzeczne, nikt nie wykręcał nikomu numerów. Może tylko dziewczynki trochę płakały, bo tęskniły za panem Lynchem. Jedna z nich zaproponowała nawet, żeby odmówić za niego różaniec. Nie miałam nic przeciwko, ale sama się  nie przyłączyłam. Różaniec kojarzy mi się ze zmarłymi. A Ross… Chyba jeszcze żyje… Chłopacy chcieli zrobić nocne poszukiwania, czego stanowczo zabroniłam, bo nie chciałam by zgubiło się jeszcze więcej osób.
Rano wybraliśmy się na śniadanie. Potem mieliśmy już tylko spakować torby i szykować się do wyjazdu na dworzec. Tata Stephen zachęcał grupę by przygotowali sobie więcej kanapek na drogę. Oni tego nie zrobili. Później pewnie znów będą jeść fast foody na postoju albo inne niezdrowe świństwa. Usiadłam przy stoliku dziewcząt.
- Jak się spało? – zapytałam.
- Nie spałyśmy. Robiłyśmy nocne czuwanie za pana Lyncha. – oznajmiła Marie.
- Boże… - rzuciłam sarkastycznym tonem. Jestem wierząca, nie mam nic przeciwko kościołowi, ale bez przesady. Po co zarywać noc w tak błahej sprawie? – Jak przyjedziecie do domu to pewnie padniecie jak muchy. No jeść, jeść. – pogoniłam je.
- O proszę, proszę! Kto tu raczył się pojawić! – krzyknął mój tata. Odwróciłam się.
- O pan Lynch! Bóg nas wysłuchał! – wszystkie dziewczyny podbiegły i zaczęły tulić mokrego, brudnego Rossa.
Nie wiem do końca czy to zasługa Boga, ale chyba dobrze, że się znalazł. Przynajmniej unikniemy przykrej rozmowy z dyrektorem i okresu żałoby w szkole.
- Dobrze Cię widzieć. – powiedziałam. – Idź się przebierz. Zaczekamy. – dodałam i wraz z grupą opuściłam stołówkę.

Ross
Na szczęście udało mi się odnaleźć nasze domki. Kto by przypuszczał, że byłem już tak blisko nich, tylko przez zapadający zmrok wydawało mi się, że są znacznie dalej. Chciałem iść się wysuszyć, ale zatrzymał mnie pan Eaton.
- Rozumiesz co Ty najlepszego narobiłeś!? Jesteś totalnie nieodpowiedzialnym smarkaczem! Wybyłeś sobie, zostawiłeś grupę, a teraz jeszcze zgrywasz wielkiego bohatera, że do nas wróciłeś! – zbeształ mnie jak psa.
- Proszę mi dać wyjaśnić. Ja… - zacząłem, ale mi przerwał.
- Jutro dyrektor dowie się o wszystkim. – powiedział surowo. – Masz olbrzymie szczęście, że moja córka i ja tu byliśmy. Inaczej prócz problemów z dyrektorem, miałbyś sprawę w sądzie. – sapał się. – No idź już się wysusz. Nie będziemy wieki na Ciebie czekać. – dodał.

Wszedłem do domku wściekły. Zmarnowałem cały dzień takiego interesującego wyjazdu. Szybko założyłem na siebie czyste ubranie, a resztę wrzuciłem do walizki. Mam nadzieję, że pan Stephen trochę ochłonie i nie zgłosi tej sprawy do dyrekcji. W przeciwnym razie wyrzucenie z pracy mam gwarantowane.

--------------------------
Witajcie serdecznie!
Mam dziś dla Was małą niespodziankę... Pierwotną wersję perspektywy Courtney, która w wyniku małej pomyłki zabraniała odmawiania różańca ;) (Oh ta Rikeroholic... Zawsze coś zabawnego wynika ze współpracy z nią).

"Noc minęła spokojnie. Dzieci były grzeczne, nikt nie wykręcał nikomu numerów. Może tylko dziewczynki trochę płakały, bo tęskniły za panem Lynchem. Jedna z nich zaproponowała nawet, żeby odmówić za niego różaniec, a chłopacy chcieli zrobić nocne poszukiwania, czego stanowczo zabroniłam..."

Mam nadzieję, że bonus się podoba.
Pozdrowionka <3

1 komentarz:

  1. Bonus najlepszy i to pisany przeze mnie! ;)
    Fajnie, że Ross się odnalazł. Ciekawe tylko co z tego wyniknie.
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń